Czy to kłótnia rodzinna? Czy krzyki wśród sąsiadów? Nie! To
„spokojnie” rozmawiający Hiszpanie!
Kiedy dobrych kilka lat temu wyjeżdżałam do Hiszpanii, liczyłam na zarażenie
się pozytywną energią tego narodu. Po kilku latach pobytu za granicą widzę
jednak, że moje początkowe marzenia były mrzonką. Hiszpanie wcale nie są ani tak
pełni energii, jakby się mogło wydawać, ani w głębi serca tak prawdziwie
radośni. Oni w większości przypadków są po prostu przeraźliwie głośni.
Dlaczego? Trudno powiedzieć. Może wydaje im się, że im głośniej mówią,
tym inni bardziej będą się z nimi liczyć, lub, że ważniejsze będzie się
wydawało to, co mają do powiedzenia. A może po prostu żyjąc wśród tak
krzykliwego społeczeństwa po kilku, kilkunastu czy też kilkudziesięciu latach następuje
u nich na tyle poważne uszkodzenie słuchu, że krzyczą, bo najzwyczajniej w
świecie niewiele już słyszą.
Jakie informacje na temat hałasu w Hiszpanii można znaleźć w prasie?
Że Hiszpania jest ponoć najgłośniejszym narodem Europy i drugim co do głośności,
tuż po Japonii, narodem na świecie. Należy zwrócić jednak uwagę, że wspomniane
dane dotyczą tylko i wyłącznie hałasów związanych z ruchem ulicznym, budowami, muzyką
itd. Nie wzięto w nich pod uwagę hałasu produkowanego przez samych ludzi. Kiedy
uwzględnimy fakt, iż japońscy obywatele są cisi, a hiszpańscy wręcz przeciwnie,
wyżej wymienione statystyki więc mogą ulec zmianie. Czyżby wtedy to właśnie
Hiszpania zajęła to niechlubne pierwsze miejsce?
Kiedy myślimy o Hiszpanii, oczami wyobraźni rysuje się nam plaża,
palmy, malownicze uliczki. Jednym słowem wszechogarniający spokój i relaks.
Obraz piękny tylko jakże oddalający się od codziennej hiszpańskiej
rzeczywistości, w której zwykle nie ma miejsca na ciszę i spokój.
Jak zatem z mojej perspektywy wygląda zwyczajny dzień w Hiszpanii? Budzisz
się rano i przez ściany słyszysz już krzyczących, o przepraszam!, rozmawiających
sąsiadów. W innym mieszkaniu telewizor puszczony na cały regulator, a piętro
wyżej sąsiadka paradująca na obcasach w tę i we w tę. Pod blokiem już
wystawiony ogródek kawiarniany, a w nim grupka krzykliwych Hiszpanów popijająca
pośpiesznie poranną filiżankę kawy. Czujesz, że dopiero co wstałeś, a głowę cię już rozsadza.
Musisz iść do pracy, więc bierzesz się w garść i wychodzisz z domu. Na
ulicach trąbiące samochody. Jedziesz do pracy i mimo uciążliwych hałasów
komunikacji miejskiej, starasz się wyciszyć. Wchodzisz do biura. Również tam wita
cię... hałas. Bo przecież wystarczy, że rozmawia ze sobą dwóch Hiszpanów, a
wydaje ci się, jakbyś stał w fabryce. Osiem godzin przed tobą. Jednakże,
myślisz: „Trzeba przetrwać. Od czego są środki przeciwbólowe? Po 4 godzinach
paracetamol i może jakoś dociągnę do końca”. Udaje się. Koniec pracy.
Koledzy z biura zapraszają cię do baru na kieliszek wina. Idziesz.
Przecież trzeba mieć życie poza pracą! Wchodzicie do wybranego przez nich
lokalu. W końcu po raz pierwszy od rana czujesz się zrelaksowany. Ale ale. Otwierają
się drzwi i tyle by było z tego relaksu. Do twoich uszu dobiega bowiem przeraźliwy
huk. W barze siedzi może kilkanaście osób. Wszyscy ożywieni, rozmawiają, czyli
niemalże wrzeszczą. Dodatkowo, żeby było głośniej, bo innego powodu nie
znajdujesz, na ścianie widzisz włączony telewizor. A oprócz tego, o zgrozo!, z
głośników słychać wydobywającą się muzykę i to bynajmniej nie spokojny jazz czy
blues tylko jakąś „rąbankę” po hiszpańsku. Kiedy wydaje ci się, że gorzej być
nie może, twoje uszy rejestrują kolejny hałas. Okazuje się, że kelnerka obdarzona
tubalnym głosem Wiktora Zborowskiego z delikatnością zbira z ciemnej uliczki wydziera się zza baru do
dwóch jegomości, pytając, czy chcą piwo z butelki, bo zabrakło z beczki.
Czujesz, że twoje uszy powoli zaczynają odmawiać ci posłuszeństwa. Nie
słyszysz już nic oprócz przeraźliwego jazgotu. Jednakże, żeby nie wyjść na
osobę nietowarzyską, siadasz przy stoliku ze swoimi znajomymi. Ale co z tego, kiedy
i tak nic nie rozumiesz? Widzisz, co prawda, że ruszają wargami, ale przecież nie
sposób pojąć, co mówią. I tak trwasz w amoku powoli niszczony przez wszechobecny
hałas. Czasem tylko ktoś ze znajomych krzyknie ci do ucha, żebyś cokolwiek usłyszał.
Kiedy do tej dawki decybeli dołączają się jeszcze przeraźliwie krzyczące dzieci
państwa siedzących obok, nie wytrzymujesz. Żegnasz się ze znajomymi i wracasz
do domu.
Wsiadasz do autobusu. Myślisz: „W końcu trochę spokoju”. Ale nic
bardziej mylnego! Do tego samego pojazdu wsiada bowiem grupka nastolatków
krzyczących na całe gardło i mimo, iż wybierają miejsca daleko od ciebie, i tak
słyszysz wszystko, co „mówią”. Z kolei za tobą siedzą dwie osoby, które
opowiadają (oczywiście również podniesionym głosem) o tym, co przydarzyło się wczoraj
ich sąsiadce. „Zaraz zwariuję!” – myślisz. Wtedy właśnie, jakby sprawdzając
twoją wytrzymałość, głośniki w autobusie na cały regulator informują o nazwie kolejnego
przystanku. Gdybyś był bohaterem kreskówki, najprawdopodobniej zaczęłoby ci w
tym momencie ze złości dymić z uszu. Cieszysz się więc, że nie jesteś kojotem z
Cartooon Network, ale sfrustrowany zwijasz wyciągniętą przed chwilą z torby
gazetę. „Nie da rady niczego przeczytać w takich warunkach!”. Odliczasz
brakujące przystanki, oddychając regularnie, aby nie wpaść w szał. W końcu
wysiadasz i pospiesznie wracasz do domu.
Zatrzaskujesz za sobą drzwi. Głęboki oddech. „Czyżby w końcu cisza?”
Niestety. Sąsiadka znów włączyła telewizor tak głośno, jakby chciała wygrać
konkurs z zespołem Prodigy na ilość wytwarzanych decybeli. Walisz pięścią w
ścianę. Czujesz się bezsilny w obliczu tych wszystkich hałasów. „Nie dam się
zwariować!” – powtarzasz na okrągło. „Nie dam się zwariować!”. Biegniesz do
kuchni. Parzysz sobie czym prędzej uspokajającą herbatkę, wkładasz zatyczki do
uszu i kładziesz się na kanapie. To był długi dzień. A jutro czeka cię kolejny i
raczej nie cichszy...
Przytoczony przeze mnie przykładowy dzień w Hiszpanii został oczywiście
troszkę przerysowany, ale też znowu nie tak bardzo. Na własnej skórze
przekonałam się wielokrotnie, że na przykład przeczytanie fragmentu książki w
autobusie, czy też w kawiarni graniczy z cudem. W moim przypadku zawsze
kończyło się to frustracją. Rozmowa choćby dwóch osób często powodowała bowiem hałas
na tyle duży, że całkowicie dekoncentrowałam się w lekturze. Co mnie zdziwiło,
to fakt, iż nikt nigdy nie zwrócił uwagi „rozmawiającym” osobom na głośność ich
konwersacji. Najprawdopodobniej ludzie już przywykli na tego typu zachowania i machają
na nie ręką. Możliwe też, jak wcześniej wspomniałam, że nie słyszą już tak
dobrze, jak kiedyś i, wobec tego, nie zdają sobie sprawy z hałasu, lub też,
czego nie wykluczam, kierują się zwykłą ludzką słabością do podsłuchiwania innych.
Pewnie niektórzy z Was zastanawiają się, czy ja przypadkiem nie
przesadzam. Łatwo Wam na to pytanie odpowiem. Pomyślcie tylko czy nie jechaliście
kiedyś tramwajem albo autobusem, do którego na jednym z przystanków weszła
grupka Hiszpanów. Pamiętacie, jak głośno się wtedy zrobiło w pojeździe? No
właśnie...
Jak wspomniałam już wcześniej, trudno powiedzieć, skąd u Hiszpanów się
bierze zwyczaj krzyczenia zamiast mówienia. Aby nie dać się całkowicie wyprowadzić
z równowagi, za każdym razem, kiedy mam „przyjemność” znaleźć się w towarzystwie
hałaśliwych Hiszpanów, powtarzam sobie półgłosem na pewno wszystkim znany
wiersz:
Nie nowina, że głupi
mądrego przegadał;
Kontent więc, iż uczony nic nie odpowiadał,
Tym bardziej jeszcze krzyczeć przeraźliwie począł;
Na koniec, zmordowany, gdy sobie odpoczął,
Rzekł mądry, żeby nie był w odpowiedzi dłużny:
”Wiesz, dlaczego dzwon głośny? Bo wewnątrz jest próżny.”
Kontent więc, iż uczony nic nie odpowiadał,
Tym bardziej jeszcze krzyczeć przeraźliwie począł;
Na koniec, zmordowany, gdy sobie odpoczął,
Rzekł mądry, żeby nie był w odpowiedzi dłużny:
”Wiesz, dlaczego dzwon głośny? Bo wewnątrz jest próżny.”
Ignacy Krasicki „Mądry i głupi”
W swoim życiu byłem chyba w Hiszpanii z osiem razy i nigdy tego nie odczułem.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawy ile osób z moich znajomych w ogóle przebywało na tym blogu.Może tych osób było dużo,a może tych osób było bardzo mało.
OdpowiedzUsuńKilka tygodni temu przyjaciel powiedział mi żebym zdecydował się na firmę agencja marketingowa warszawa . Ja go posłuchałem i teraz współpracuje z bardzo dobrą firmą.
OdpowiedzUsuńBardzo dokładnie ten artykuł przeczytałem i bardzo dużo się dowiedziałem.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem to bardzo dobrze że takie artykuły jak ten są.
OdpowiedzUsuńTeraz na pewno warto skorzystać z bardzo profesjonalnej firmy 514 455 736 .Sam z tej firmy skorzystałem i uzyskałem duże odszkodowanie.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ten blog. Jestem bardzo ciekawy ile osób wejdzie na ten blog.
OdpowiedzUsuń